Czasami chce mi się rzygać

Właśnie skończyłam pić kawę, najadłam się, usiadłam wygodnie, jest zajebiście i czuję się zmotywowana. Biorę się za pisanie. Coś tam skrobię, skrobię, skrobię, aż nagle utykam w martwym punkcie. Więc czytam to co napisałam, bo może akurat zacznie mi się do tego coś kleić (czasami działa, a czasami…), zamiast tego totalnie zniechęcam się do tego tekstu, trzeba byłoby być ślepym, głuchym i kompletnie pustym, żeby nie zauważyć jaki jest beznadziejny. A w głowie mam tylko myśl: „Kurwa, ale pierdolę”. Chyba nie muszę mówić jak bardzo mnie to zdemotywowuje i tego tekstu już nie kończę. Nigdy. A na samą myśl o nim robi mi się po prostu niedobrze. I jest tak mniej więcej 92% czasu kiedy zabieram się za pisanie i już „coś” powstanie. Jednak piszę kolejne teksty. Dlaczego?
Ponieważ chciałabym napisać choć jeden tekst, który byłby dobry. Z którego byłabym dumna i po skończeniu powiedziałabym sobie: „Ej! Naprawdę świetna robota!”. A żeby napisać coś dobrze – choć raz! - trzeba pisanie ćwiczyć, a ćwiczy się je podczas pisania tych dwustu czy pięciuset beznadziejnych tekstów, od których chce się rzygać. Nie wiem skąd mam tą motywację na ciągłe narażanie się na odruchy wymiotne. Chyba przede wszystkim dlatego, że i tak, i tak pisałabym kolejne notki w moim „beznadziejnym pamiętniku”, bo bez takiego mojego pisania z tymi wszystkimi myślami, które mam w głowie już dawno bym zwariowała.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak się zainspirować?

Jak przestać być smutnym?

Pasje #1 Pisanie.