List do jesieni...
Jesień to ta pora roku podczas, której potrafię przez 6 godzin spacerować po lesie. Chodzić. Obserwować. Słuchać muzyki, zawsze tą, która potrafi mnie zdołować jak nic. Zapalić papierosa. Wypalić pół. Resztę po prostu trzymać w palcach, aż kompletnie wygaśnie. Jak moje marzenia i chęci do życia po powrocie do domu. Ale nie teraz. Teraz czuję się jakbym to ja pobierała z drzew całą energię, przez co usychają. Jestem przepełniona uczuciem, że cały świat jest dla mnie i mogę czerpać z niego całą moc. Idę, coraz głębiej w las. Papieros jeden po drugim. Wyobrażenie, że właśnie tak smakowałyby jego usta. Usta, których nigdy nie posmakuję. Pozostaje tylko wyobraźnia i beznadziejnie gorzki dym. I nie ważne, że nie potrafię zasnąć nie wyobrażając sobie siebie wtuloną w jego ramiona. Tego ciężaru. Ciepła. Bliskości. Nie ważne, że jedynym moim życzeniem od dnia kiedy go poznałam jest on. Był on. Powinnam zacząć pragnąć czegoś bardziej od niego. Bo ktoś mi go nie zastąpi. A coś je